Konflikt lokalny, protest i konsensus
W życiu społecznym konflikt i umowa (konsensus) stanowią nierozerwalne części, są dwiema stronami tego samego medalu. Nie wchodząc zbytnio w socjologiczne teoretyzowanie, chciałbym w tym artykule opisać najważniejsze kwestie związane z działaniem lokalnej wspólnoty (zrzeszenia, ruchu) w warunkach konfliktu. Oczywiście mamy różnego typu konflikty społeczne, mnie będzie chodzić zwłaszcza o te dotyczące planowania przestrzennego i realizacji kontrowersyjnych inwestycji.
Przyjmuję tutaj perspektywę nie przedstawicieli władzy czy tzw. ludzi wpływowych, ale osób, które nie biorą na co dzień udziału w sprawowaniu rządów na szczeblu lokalnym czy centralnym, w firmach czy instytucjach. Ich uczestnictwo w polityce często ogranicza się do głosowania co jakiś czas w wyborach. Przytłoczone własnymi sprawami i nadmiarem obowiązków, nigdy nie myślały, że staną się społecznymi aktywistami czy rzecznikami wspólnego interesu.
Aż któregoś dnia, w wyniku decyzji administracyjnej, zmianie ulega otoczenie, w którym żyją ‒ w sposób dla nich nie do zaakceptowania. Stają się wówczas działaczami, walczącymi w obronie interesów określonej grupy mieszkańców, która zaczyna protestować: przeciwko przebiegowi trasy szybkiego ruchu, składowisku odpadów w pobliżu osiedla mieszkalnego, wycince drzew w parku, przekształceniu placu zabaw w parking, a pobliskiej księgarni w klub go-go.
Zacznijmy od tego, że we wszystkich tych przytoczonych powyżej przypadkach mamy absolutne prawo powiedzieć „nie” i protestować. Jest to rzecz zupełnie naturalna i oczywista z punktu widzenia społeczności, której istotne dobra zostają naruszone i którą wystawia się na wpływ negatywnych czynników takich jak hałas, odór, utrata bezpieczeństwa itd. Najczęściej niestety bywa tak, iż interesy zwykłych mieszkańców są pomijane przez lokalnych polityków i przedstawicieli biznesu. Pomijane także dlatego, że nie są (czy nie były) wyraziście artykułowane.
Tymczasem od czasu reformy samorządowej z 1990 roku, a później powołania powiatów, rola jednostek samorządu terytorialnego rośnie. Dysponują one coraz większą pulą publicznych pieniędzy, prowadzą nie tylko ważne ze społecznego punktu widzenia inwestycje, ale decydują o funkcjonowaniu rynku pracy, ochrony zdrowia, o polityce społecznej i mieszkaniowej, kulturze itd. Pomimo wzrostu formalnego znaczenia samorządów, kontrola społeczna nad gremiami podejmującymi decyzje administracyjne (i budżetowe) jest bardzo słaba. Czas to zmienić.
Władze zwykle starają się wykazać, że wszystko jest w porządku, a sprzeciw nie ma sensu. Protestujący mogą spotkać się wtedy z oskarżeniami o to, że są pieniaczami, że występują przeciwko szerokiemu interesowi społecznemu i rozwojowi Polski, że kierują się partykularyzmem, że nie rozumieją zasad rządzących wolnym rynkiem ani obowiązującego w kraju prawa itd.
Nie należy się przejmować takimi argumentami. Powinniśmy wytrwale obstawać przy obronie swoich własnych interesów i przekonań oraz domagać się rzeczowej debaty dotyczącej sedna sprawy – oprotestowanego projektu. Nasi oponenci – dodajmy – zazwyczaj także nie są tutaj neutralni, ale stoją za nimi określone „grupy nacisku” i przekonania. Są pewni swojej nieomylności, prawości i poparcia społecznego. Takie myślenie decydentów zostaje w warunkach konfliktu wystawione na szwank i reagują oni często w sposób irracjonalny, personalny, stosując argumenty niedotyczące meritum sprawy.
Jeżeli nie podzielimy ról, zakreślając ich zakres, jeżeli nie wybierzemy swoich rzeczników i przedstawicieli, jeżeli nie ustalimy podstawowych procedur podejmowania decyzji, to stanie się to poza kontrolą grupy czy protestującej wspólnoty.
Społeczny konsensus nie polega na tym, że dana grupa mieszkańców rezygnuje ze swoich dążeń. Jest on wynikiem sporu, który prowadzony może być na wielu płaszczyznach: prawnej, naukowej, ekonomicznej, politycznej itd. Dochodzi do próby sił, w której ustąpić mogą obie strony – każda po trochu.
Czytaj całość na stronie Instytutu Spraw Obywatelskich