Kuźnia Kampanierów - logo

Z frontu

Nie jesteśmy aniołami

Wywiad z Beatą Świętochowską, pracowniczką humanitarną.

„P.L.: Zbudowanie takiej relacji – współpracujemy na rzecz dobrej zmiany, razem, ręka w rękę, a nie budowanie poczucia, że jesteśmy ludźmi o podejściu – „My, aniołowie, naprawimy wasz świat” jest chyba kluczowe? W przeciwnym razie można napotkać nie tylko sprzeciw, ale również, jak sądzę, agresję?

B.Ś.: Nie tylko sprzeciw i agresję, wywołuje oczywiście jedno i drugie. Z założenia jest to działaniem błędnym i po prostu głupim, ponieważ my mamy na ogół bardzo niewielkie pojęcie o tym, co jest prawdziwym problemem tych ludzi, jak można im pomóc. Nasze pomysły są często bardzo abstrakcyjne i nieadekwatne do danego kontekstu, więc słuchanie ludzi, konsultacje z nimi, oddanie głosu pracownikom lokalnych organizacji pozarządowych, to jest metoda, która daje największą gwarancję sukcesu. Znacznie większą, niż gdyby próbować wprowadzać własne pomysły, nieważne jak świetne nam się wydają. To dotyczy wszystkich organizacji pozarządowych na całym świecie, nie tylko związanych z pomocą humanitarną. Najpierw ludzie i ich realne problemy, potem ich pomysł na wyjście z nich, dopiero później nasze działania – zaplanowane, zorganizowane, mądre. Współtworzenie i współuczestnictwo w projekcie daje ludziom poczucie odpowiedzialności również za jego kontynuację, kiedy się skończy. To poczucie, że jest to dobro wspólne, a oni są jego właścicielami, zobowiązuje. Jeśli tak się działa od początku, naprawdę można mieć nadzieję na to, ze projekt zakończy się sukcesem. Niestety, jest sporo czynników, które tę wyidealizowaną wersję rozwoju wydarzeń, świetnie wyglądającą na papierze, którą przed chwilą stworzyłam, mogą zrujnować.

P.L.: Jakie? Wszystko wydaje się dość jasne, nie tylko na gruncie pracy w egzotycznych, ogarniętych wojną krajach. Wydaje się, że przekłada się to znakomicie również na polską rzeczywistość?

B.Ś.: To się przekłada na każdą rzeczywistość. Bardzo ważne, o czym często zdarza nam się zapominać, jest to, by w działania projektu włączać nie tylko ludność, która bezpośrednio dotknięta jest problemem, nieszczęściem, kataklizmem, ale też ludzi, którzy są obok, dookoła, tzw. „host community”. Osoby, które nie są bezpośrednio zagrożone, nie są bezpośrednio danym problemem dotknięte, nie będą też bezpośrednim beneficjentem naszych działań. To bardzo ważne, żeby nie budować napięć między ludźmi, którym się coś daje, a tymi, którzy są ich sąsiadami. Nie są być może w tak złej sytuacji, często pomagają, choćby tym, że goszczą np. uchodźców, z całą szczodrością, ale taka jest ludzka natura, często boli nas, kiedy komuś jest lepiej. Włączanie w dyskusję całych wspólnot, niekoniecznie tylko tych, których problem bezpośrednio dotyczy, jest niezwykle ważne.

P.L.: De facto, to taki rodzaj dyplomacji?

B.Ś.: To klucz do sukcesu. Umiejętność sprawienia, żeby inni nie czuli się pokrzywdzeni tym, że sąsiedzi, nawet najbardziej potrzebujący, dostają pomoc, którą my też byśmy chcieli otrzymać, mimo że nie potrzebujemy jaj tak bardzo jak oni, to duże wyzwanie, ale tez podstawa działań. Taka praca wymaga naprawdę bardzo zaawansowanych umiejętności dyplomatycznych i analitycznych, umiejętności szerokiego spojrzenia na kontekst polityczny i kulturowy. Musimy pracować tak, żeby nie potęgować konfliktów.”

To tylko fragment wywiadu, który ukazał się w poradniku „Kuźnia Kampanierów 2”. Całość możecie przeczytać online, pobrać w wersji pdf lub w wersji książkowej – piszcie do nas, jeśli chcecie otrzymać darmowy egzemplarz!