Kuźnia Kampanierów - logo

Z frontu

Gdy się w coś wierzy, ograniczenia nie istnieją

Wywiad ze Stephanie Roth, laureatką "ekologicznego Nobla"

S.R: Na początku mojej podróży do Rumunii miałam ze sobą oszczędności. Wydawałam niewiele, bo do życia wiele mi nie potrzeba. W Sighisoarze mieszkałam kątem u miejscowych, a moje potrzeby były niewielkie. Później, gdy przeprowadziłam się do Rosia Montany, moje zasoby się skończyły, ale miałam to szczęście, że w krytycznym momencie otrzymałam Nagrodę Goldmanów. Temu wyróżnieniu towarzyszy mnóstwo pieniędzy, więc mogłam spłacić swoje długi i zrobić coś jeszcze. Większość z tych pieniędzy wydałam na prowadzenie kampanii, część podarowałam jednemu z kolegów, który pracował razem ze mną nad kampanią w Rosia Montanie, by również i on mógł się tam utrzymać. Myślę, że jeśli martwimy się o pieniądze, to stają się one problemem. Gdy przestajemy się o nie martwić, przestają nim być. Nie miałam czasu na zamartwianie się, to nie leżało wtedy w mojej naturze. Kiedy ma się trzydzieści, czterdzieści lat nie robi się takich rzeczy, bo człowiek czuje się młody, ma mnóstwo energii.

P.L.: Wspomniałaś o Rosia Montanie. Kiedy park rozrywki został zatrzymany w maju 2002 roku nie wyjechałaś z Rumunii. Postanowiłaś zaangażować się w kampanię przeciwko powstaniu kopalni złota i wykorzystaniu cyjanku w górnictwie. Trwało to wiele lat, a za swoją pracę otrzymałaś ekologicznego Nobla. Czy możesz opowiedzieć mi o tej kampanii? To była najdłuższa kampania, w jakiej uczestniczyłaś.

S.R.: To prawda. Uważam, że to była wręcz magiczna kampania. To wielkie szczęście, że mogłam w niej uczestniczyć. Była dla mnie szczególna z wielu powodów, ale najważniejsze jest to, że ludzie w nią zaangażowani włożyli w to całe swoje serce, a za ich działaniami stała szczerość. Wyobraź sobie wioskę gdzieś w górach Apuseni. Miasteczko o wielkim historycznym znaczeniu – starożytni Rzymianie wydobywali złoto w jego okolicach już 2000 lat temu, więc można powiedzieć, że dziedzictwo kulturowe tego obszaru jest nadzwyczajne. Tereny te były częścią Austro-Węgier, co widać po wpływach architektonicznych. Ponieważ w miasteczku zawsze było złoto, mieszkańcy żyli w dobrobycie. Gdy wyjeżdżali do Budapesztu, na przykład po to, by kupić córce suknię ślubną, przyglądali się budowlom. Robili rysunki, a gdy wracali, opowiadali o widzianych pałacach i zamawiali u lokalnych rzemieślników budowę czegoś podobnego. To trochę naiwna barokowa architektura, bardzo piękna i wciąż niezwykła, nawet ze współczesnego punktu widzenia. Rosia Montana to także społeczność z tradycjami. Tu toczy się życie, ludzie mają swoje korzenie i nawiązują głębokie społeczne relacje. Propozycja kompanii wydobywczej miała to wszystko zniszczyć. Miała tu powstać największa odkrywkowa kopalnia złota w Europie. Miała wpłynąć na otoczenie, a z jej powstaniem wiązały się różne rodzaje poważnego ryzyka. Między innymi z powodu wykorzystania ton cyjanku w ciągu trwającego szesnaście lat życia kopalni. To ma wpływ na społeczeństwo i na środowisko. Jeśli zdarzyłby się wypadek, odbiłoby się to także na krajach ościennych, na przykład na Węgrzech. Tak wyglądała sytuacja w Rosia Montanie. Po raz pierwszy przyjechałam tam z wizytą trochę nieoficjalnie, i dlatego, że utworzono lokalną organizację społeczną w imieniu obrony Alburnus Maior – to stara łacińska nazwa miasta – przed powstaniem kopalni. Szeregi organizacji zasilali mieszkańcy miasta, właściciele nieruchomości. Dla tych ludzi sprawy lokalne były cenniejsze niż złoto i wszystkie pieniądze, które mogli zarobić dzięki firmie wydobywczej. Gdy ich poznałam, ujął mnie silny charakter tych ludzi i ich uczciwość. To było bardzo poruszające doświadczenie. Pomyślałam, że to, co się tutaj dzieje to szaleństwo i zaoferowałam pomoc. Znałam język angielski i miałam nieco dziennikarskiego doświadczenia, mogłam o tym pisać. I tak właśnie się stało. Staraliśmy się, by przypadek Rosia Montany stał się tak znany, jak to tylko możliwe w granicach Rumunii, ale też poza nią. Zaczęliśmy przyglądać się historii spółki prowadzącej inwestycje – jej założyciel był zamieszany w handel narkotykami, co oczywiście bardzo nam pomogło, bo dzięki temu firma nie prezentowała się dobrze. Gdy skończyła się moja przygoda z Sighisoarą, rolnicy z Rosia Montany gratulowali mi, ale też pytali, czy mam jakieś plany na najbliższą przyszłość. Odpowiadałam, że nie wiem, a oni ściągnęli mnie do siebie. Parę dni później spakowałam rzeczy i przeniosłam się z Sighisoary do Rosia Montany. Kampania trwała osiem lat. To był niesamowity czas. Zamieszkała ze mną moja koleżanka, prawniczka organizacji – Ştefania Simion.. Mieszkałyśmy razem przez czas trwania kampanii i doświadczyłyśmy naprawdę wielu znaczących wydarzeń. Spółka wydobywcza postanowiła wcielić w życie zasadę „dziel i rządź”, przez co brat potrafił się zwrócić przeciwko bratu. Wykupywano domy okolicznych mieszkańców, na których bardzo w tej kwestii naciskano. Zwłaszcza na osoby starsze, którym mówiono, że muszą poświęcić się dla młodych. Wiele osób zmarło po sprzedaży swoich nieruchomości, wiele popełniło samobójstwo. To wszystko sprawiało, że pękało mi serce. Ale co było przy tym niezwykle piękne, to to, że ludzie poświęcili się walce, mimo że oferowano im sporo pieniędzy na dogodnych warunkach, i to, że byli zdeterminowani, żeby swojej ziemi nie sprzedać. Takich relacji społecznych nie można kupić za żadne pieniądze. W miasteczku ludzi łączyły wyjątkowe relacje. Pieniądze dałyby im tylko przeprowadzkę gdzieś indziej, do jakiejś nory. Po roku by się skończyły, a tych fantastycznych relacji nie zwróciłby im nikt. To była bardzo inteligentna postawa. Przeciwnicy kopalni byli bardzo bystrzy i zabawni i, jak wszyscy górale, bardzo uparci. To było wspaniałe. Dzisiaj, w Rosia Montanie nic się nie zmieniło – wciąż mieszkają tam mądrzy ludzie, których łączą piękne relacje i którzy przeżywają wielkie emocje. Gdy się spotykamy, przytulamy się i płaczemy. To sprawia, że świat staje się miejscem, w którym warto żyć.

To tylko fragment wywiadu, który ukazał się w poradniku „Kuźnia Kampanierów 2”. Całość możecie przeczytać online, pobrać w wersji pdf lub w wersji książkowej – piszcie do nas, jeśli chcecie otrzymać darmowy egzemplarz!

Fot. Cornelia Reetz